piątek, 19 października 2018

RZEŹNIA U CHARY REVISITED - Jesienne zlotowisko żurawi, październik 2018

„Świat należy do tych co wcześnie wstają, aż do chwili gdy wstanie reszta”Jules Renard (pisarz)

Czekałem dwa lata na powtórzenie mojego najpiękniejszego przyrodniczego przeżycia. I stało się…ruszam ponownie obejrzeć zlotowisko żurawi, mistyczny spektakl z udziałem ponad półtora tysiąca tych majestatycznych ptaków, światła oraz traw i drzew jako tła. Kilka dni tylko z naturą i zakręconymi pozytywnie ludźmi. Jadąc czułem, że spotkam naprawdę fajnych nieprzypadkowych i nietuzinkowych ludzi. I nie pomyliłem się. 
Spektakl zaczyna się przed wschodem słońca, co wymusza na nas wczesny wymarsz, bo droga długa, dodatkowo wymagająca przepłynięcia rzeczki za pomocą przywiezionego canoe. Sprawę komplikuje jeszcze pełnia księżyca i praktycznie bezchmurne niebo. 
Sprawnie wyruszamy całą grupą w dwa samochody, droga upływa jak zwykle na ciekawej rozmowie dotyczącej rejonu „działań” oraz ciekawostek przyrodniczych. Docieramy na miejsce przeprawy. Zrzucamy łódkę, po kolei Piotr przeprawia nas i nasze bagaże na drugą stronę, wyciągamy łódkę i w ciszy ruszamy. Docieramy do miejsca od którego będziemy poruszać się jedynie specjalnie przygotowanymi korytarzami w trawie do naszych „stanowisk bojowych”. Idzie to dość wolno bo trzeba robić to cicho, na czworakach lub wręcz czołgając się w przemiłym i zimnym błotku, a plecaki dość dużo ważą. Głowica statywu lekko obija mi głowę, ale to co mi najbardziej przeszkadza to okulary. Cały czas parują pod kapturem snajperskim, na początku przystawałem i starałem się je osuszyć z rosy, ale rękawice lekko ubłocone i efekty gorsze, niż przy zaparowaniu. Rezygnuję zatem i dalszą drogę odbywam po omacku dotykając kalosza poprzedzającej mnie osoby albo macając granicę trzcinowego korytarza. Ostatni punkt zborny i czekanie. Piotr podprowadza każdego pod jego stanowisko i pomaga ustawić sprzęt. Ja w międzyczasie jeszcze wracam po plecak Piotra i już za chwilę wślizguję się w swoje wymoszczone trzciną stanowisko. Plecak na bok, odpinam statyw i na leżąco go rozkładam. wsuwam obiektyw z aparatem w łoże głowicy i wysuwam ostrożnymi ruchami przez przygotowane i precyzyjnie oczyszczone z traw okienko. Stanowiska przygotowane są perfekcyjnie, ale to było do przewidzenia. Podpinam wężyk spustowy i czekam na sygnał od Piotra, że już można włączać aparat. To jest najbardziej newralgiczny moment. Każde włączenie to błysk diod, czy ekranu LCD. Trzeba to robić umiejętnie albo starać się zakleić te wszystkie światełka. 

Słyszymy, że żurawie są od nas około 100-200 metrów w dużej ilości. Gęsi towarzyszące chyba słyszą nas lepiej, bo nasze ruchy trochę ich straszą…zaczynają hałasować przez chwilę, ale potem cichną. Spoglądam przez wizjer - długie chude nogi na tle błyszczącej w świetle księżyca wody tworzą coś na kształt bambusowego lasu. Oczywiście nie ma mowy o robieniu zdjęć z użyciem AF, aparat po prostu jest ślepy w takim świetle. Trochę pomaga podniesienie lustra i użycie LiveView, ale i tak warunki są bardzo trudne. Więcej w tym wyczucia…i może jeszcze szczęścia. Niektórym udaje się zrobić piękne zdjęcia w tym delikatnym niebieskawym świetle. Są przepiękne. Duże znaczenie ma dobra jakość sprzętu, bo pracuje się początkowo na wysokim ISO.
Robi się coraz jaśniej, bo zbliża się wschód słońca, którego tarcza wychyla się zza drzew  dokladnie na wprost nas. Gęsi nadal hałasują słysząc lub widząc więcej niż żurawie. Grupki zaczynają podrywać się do lotu głośno gęgając i odlatują od nas. Co je płoszy ? Zastawiamy się nad tym cały dzień po sesji fotograficznej zmieniając wieczorem ustawienia i plan działania na następny dzień.
Coraz więcej widać, więc i już słychać dźwięki klikających migawek naszych aparatów, jeszcze cały czas na długich czasach, które potem na naszych matrycach rysują przepiękne duchy w różnych odcieniach niebieskiego, niebieska woda oświetlona do tej pory księżycowym ostrym białym światłem, zmienia się na ciemnopomarańczową związaną z wschodzącym przed nami słońcem. Żurawie już się obudziły i mają w większości podniesione głowy, zaczynają powoli ruszać się, rozprostowywać skrzydła i coraz większymi grupami odlatywać. Między nimi na płytkim bajorku pływają gęsi, co daje naszym zdjęciom ciekawy pierwszy plan. Alarm gęsi jednak chyba zrobił swoje, bo coraz więcej żurawi odlatuje z areny na którym odbywał się ten wspaniały spektakl. Początkowo pojedynczo, potem w większych grupach nasi aktorzy wymykają się, odleciały już wszystkie które stały blisko nas, na wyciągnięcie ręki, gdzie nawet ogniskowa 150 mm wystarczała aby zrobić dobre zdjęcia. Teraz trzeba sięgać „gdzie wzrok nie sięga”, wykręcam swoją Sigmę na maksymalny zasięg (zwykle nie przesadzam i staram się mieć mniej więcej  ogniskową w okolicach 500 mm), niektórzy podpinają konwertery, bo żurawie są już daleko, a tam piękne ciepłe pomarańczowe światło, wyschłe drzewo z dwoma bielikami na gałęziach, jednym słowem bajka!. W międzyczasie tak w ramach antraktu przelatują jeszcze stada czajek latając dużymi grupami to w jedną, to w drugą stronę. Daje to dodatkową szansę na sfotografowanie ciekawych scen ptasich lotów grupowych. 

A przy okazji przelotów grupowych. Ucztą dla oka jest przelot klucza żurawi przez tarczę słońca. Jest czas żeby spróbować zrobić takie ujęcia w różnych kombinacjach, odlatujących żurawi jest tyle, że każdy chyba zdążył zrobić jakieś ciekawe zdjęcie. 
Ale to już za chwilę koniec tego magicznego spektaklu dla naszych matryc…scena coraz bardziej pustoszeje, powoli podnosimy się z naszych legowisk do pozycji klęczącej, potem nawet wstajemy, gratulujemy sobie. Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi…poranne wstawanie, czołganie się w błocie i leżenie na chłodnej ziemi opłaciło się, ale trzeba było wyciągnąć wnioski na następny dzień - zmienić ustawienia aparatów, przyspieszyć wyjazd, żeby jednak wcześniej dotrzeć na stanowiska.
Jeszcze wędrówka kilkaset metrów dalej przez błotniste trzcinowisko i przygotowanie miejsce na zasiadkę na następne dni…oczyszczenie korytarzy trzcinowych, wyłożenie nowymi warstwami ściętych trzcin, poprawienie kamuflażu w miejscach przygotowanych do fotografowania. Pomni dzisiejszego alarmu wszczętego przez gęsi wybraliśmy z góry miejsca dla każdego uczestnika, aby sprawniej przeprowadzić przygotowania i jutrzejsze wejście na stanowiska. 



Wracamy w dobrych nastrojach na śniadanie do zaprzyjaźnionej gospody. Potem relaks, czyli czyszczenie sprzętu, suszenie ubrań, zrzucenie zdjęć z kart i przygotowanie sprzętu na następny dzień. Trzeba jeszcze było złapać parę godzin snu. Wieczór poświęcamy dokładnemu omówieniu działań następnego poranka. 
Wyjazd planowany na 3:50, a tu mała niespodzianka - sezon zaszronionych szyb można uznać za otwarty! Sprawnie pakujemy się do samochodów i ruszamy ponownie w noc. Po drodze łanie próbują przebiegać nam drogę, spiesząc do swoich przystojnych partnerów z pełnym porożem na głowie stojących na skraju łączki tuż przy samej drodze. Po dłuższej jeździe skręcany w polną drogę, pokonywaną jedynie przez rolnika, który kosi łąki dopóki nie są one zalane. Zatrzymujemy samochody, wypakowujemy sprzęt, przebieramy się znów w kalosze i nieprzemakalne ubrania, plecaki na plecy i ruszamy w noc przy blasku księżyca. Wychodzimy z linii lasu na dużą łąkę z kikutami drzew. Już słychać pojedyncze głosy gęsi i żurawi. Przez zamglony teren przemyka jeleń. Zatrzymujemy się w miejscu osłonionym drzewami. Zbiórka pododdziału…ostatnie komentarze, uwagi, kto musi odejść na bok to odchodzi, potem już nie ma na to żadnych możliwości. Tym razem pamiętając o kłopotach z okularami nawet ich nie zakładam. Ruszamy schyleni dźwigając plecaki…potem zaczyna się tunel między trzcinami i znów kilkusetmetrowa droga na czworakach lub czołgając się…gumowe rękawiczki zapobiegliwie zakupione zgodnie z sugestią Piotra zanurzają się w zimnym błotku trzcinowiska, powoli zaczyna się teren przygotowany przez nas, świeżo ścięte trzciny tworzą miękki dywan. Docieramy do rozwidlenia, ja skręcam w lewo, reszta idzie w prawo…szybko zrzucam plecak, odpinam statyw, powoli i w ciszy rozkładam go…gęsi nadal śpią. Jest zdecydowanie za ciemno, a żurawie są tuż przy nas, dzieli nas jakieś 50-100 metrów od pierwszych ptaków. Za chwilę dołącza Piotr i leżymy na plecach w ciszy jeszcze przed świtem słuchając tego co za „ścianą” trzcin. Życie i to bujne jest od nas koło 50 metrów…ogromna rzesza żurawi i cicho gęgających gęsi. Słuchamy, to chyba jedna z piękniejszych chwil tego poranka. Powoli jaśnieje, więc czas na spektakl. Najpierw oczywiście widoczny przez wizjer las nóg, gdzieniegdzie śpiąca lub czuwająca gęś. Żurawie mają to do siebie, że praktycznie się nie ruszają jak śpią, więc zdjęcia na czasach nawet do 10 sekund mogą być ostre i specyficznie piękne. 



I znów te przepiękne ptaki w różnych kombinacjach głów, szyi i skrzydeł pozwalają malować bardzo piękne, czasem nawet surrealistyczne obrazy rzeczywistości. To piękno jest ulotne, ale fotografia pozwala je zachować dla innych. Wstaje słońce, kolory się zmieniają. Z zimnych niebieskich powoli dominują róże i jasna czerwień oraz pomarańcze. Wraz z wstającym słońcem coraz więcej ptaków odlatuje kreśląc bohomazy na matrycach, jeśli nasze aparaty ustawione były na nieco dłuższe czasy. Im więcej ptaków odlatuje tym bardziej oddala się nasz pierwszy plan. 
Nasza sesja trwa znacznie dłużej, opłaciło się być wcześniej gotowym. Ptaki tym razem nie spłoszyły się i to przepiękne misterium przyrody trwa i trwa. W duchu jestem uradowanym, patrzę na Piotra i widzę, że jego oczy również się cieszą (bo twarz zasłonięta w całości kamuflującą maską). 
Koniec sesji…ostatnie żurawie odlatują, jeszcze po lewej stronie samotny ohar wyjada coś z błota, a w oddali wylądowały czaple siwe i białe. Przelatuje stado biegusów. Wstajemy, rozprostowujemy zdrętwiałe od leżenia ciała. Gratulujemy sobie wzajemnie, że byliśmy widzami tak przepięknego widowiska. Zbieramy rzeczy i powoli tak żeby nie zniszczyć przygotowanych z taką perfekcją stanowisk oddalamy się w kierunku drzew i naszych samochodów. 
Dodatkową atrakcją wyjazdu z Piotrem była wycieczka do rezerwatu Długogóry, który założył pasjonat przyrody Marek Schiller. To dość mały teren ale jakże atrakcyjny przyrodniczo i widokowo. To pofałdowane niskie wzgórza w całości porośnięte lasem buczynowym gdzie licznie występują głazy narzutowe oraz niewielkie bezodpływowe oczka wodne. Spędziliśmy tam bardzo przyjemne popołudnie zagłębiając się w nieco inną fotografię przyrody - majestatyczne drzewa porośnięte mchem, zwalone pnie…inny świat. 




Na koniec jeszcze jeden cytat Julesa Renarda - „Na Ziemi nie ma Nieba, są tylko jego fragmenty”

Właśnie takie fragmenty wraz z Piotrem Charą ponownie dane mi było oglądać…
Do następnego razu. Póki jeszcze są takie piękne miejsca i takie mistyczne spektakle…